Z grupą pierwsze kroki integracyjne podjęliśmy już we Wrocławiu na rynku, pierwszy browar spity, zawsze raźniej :p
Dziewczyny wzięły stare PRL-owskie monety, żeby rozdawać kierowcą, którzy wezmą nas na stopa, od taka miła pamiątka. W sumie nie głupi pomysł, u nas to może badziewie ale np. na Węgrzech dostać taką monetę to chyba miła rzecz, jedna którą schowałem do kieszeni przydała się wiele dni później na prezent dla Francuzów- byli bardzo zadowoleni :)
I chociaż było bardzo miło to pierwsze zgrzyty poszły już przy granicy. Grupa pokłóciła się o trasę, chcieliśmy jak najszybciej przejechać przez Czechy w ciekawsze regiony- spór którędy jechać okazał się całkiem, całkiem. Stanęło na tym, że ja z Anką pojechaliśmy przez Czechy mniejszymi drogami a dwie pozostałe pary (chociaż Mateusz wolał naszą trasę) przez Dresden i autostradą koło Pragi, średnia wyszła ta sama bo jedna para była szybciej od nas a druga wolniej :P Po prostu jazda stopem :)
Fakt faktem, że było już późne popołudnie jak ruszaliśmy ale Liberc do którego dojechaliśmy daleko od granicy nie był :P
Człowiek, który nas do Liberca przywiózł w sumie był fajny ale stacja paliw koło autostrady na której nas późną porą wysadził nie przyniosła nam szczęścia. Dobrze, że za nią było centrum handlowe z pod którego jeździł darmowy autobus- zabraliśmy się ostatnim do centrum. Noc spędziliśmy na dworcu autobusowym na świeżym powietrzu- miło nie było ;/
P.S.
A te monety o których wspomniałem przez przypadek zostawiliśmy w pociągu zanim przekroczyliśmy granice i zaczęliśmy jechać stopem, uchowała się jedna w mojej kieszeni :)